Jak wiadomo, ludzkość żyje pod piętnem podziału wieży Babel; w każdym razie, Bóg może dać dar mówienia językami (glosolalia, to także jest sprawą wiadomą). Pytanie brzmi: kiedy apostołowie mówią językami, oni myślą w języku ojczystym lub w języku obcym? To nie jest prowokacja, ale podstawowy problem: na przykład Kardynał Mezzofanti, największy poliglota wszech czasów, czasami został opisany jako papuga, małpę i jako „mówiącą maszynę”. Używam podobnej metody: ja papuguję, działam jak papugę, udając, że mam ludzki mózg.
Polacy, wokół wieży Babel po której czy byliście stronie? Bo ja nie mogę zrozumieć. Uważam się za hiperpoliglotę, biegle władam 6 językami (mam wysoką samoocenę), ale z językiem polskim… nie warto o tym mówić. Mogę powiedzieć, „Prace w toku”, bez dodatkowych wyjaśnień (nie dlatego że nie jestem gawędziarzem, ale to jest zbyt trudne do wyjaśnienia). Trzeba się liczyć z przypadkami i „aspektem”, mogę tylko zaufać losowi – albo przynajmniej używać podstępu, na przykład poprosić o pomoc przyjaciółkę: „Młoda dziewczyno, liczę na twoją pomoc… co mówisz? Twoja matka nauczyła Cię by nigdy nie rozmawiać z nieznajomymi? Och, proszę! Wy kobiety zawsze coś sobie wymyślicie…”. I tak dalej. Koniec dyskusji („Pewne typy lepiej prowadzić przed niż za sobą”).
Nie, żartuję. Zazwyczaj umiem wspolzyc z ludzmi i próbuję wszystkich środków (tylko dla ćwiczenie w mówieniu). Zastanawiałem się nad relacjami między nauką i rozmową, nad niektórymi aspektami nauki, i mój wniosek jest taki, że trzeba porozmawiać, porozmawiać, porozmawiać (i pisać, pisać, pisać). Tylko w tym przypadku błędy mogą odegrać pozytywną rolę.
Gdy ktoś pisze w tak trudnym języku, nie może za dużo myśleć. W pewnym sensie, to jest jak monolog w formie „strumienia świadomości”. Na przykład, zadam sobie pytanie („Kiedy wracasz do Polski?”), i odpowiadam sobie („Nie wiem, teraz nie mam pieniędzy”): kiedy mówię lub piszę po polsku, nie mam czasu myśleć o deklinacji, przypadkach, aspekcie…
Oczywiście muszę „liczyć się ze słowami” (w sensie szerszym), ale dotyczy to tylko zmniejszyć myśl do istoty. W tym sensie, pisania w języku polskim jest też aktem samopoznania, bo w ciągu pisania odkrywam moje własne myśli. Ale w praktyce, trzeba rozmawiać jako mówiącą maszynę – przynajmniej na początku: jeśli o mnie chodzi, zdania złożone piszę dopiero w przyszłym roku. Prawdopodobnie na celu naukę języka polskiego, będę musiał nauczyć się na pamięć co najmniej 10000 przykładowych zdań – ja mogę zrobić z dobrą mnemotechniką, ale teraz strumień jest skończony…
[Przepraszam, ale ten tekst został napisany przez cudzoziemc: w każdym razie, powrót do domu (domu języka ojczystego) będzie męczący.]